literature

Niebo nad Bajkalem - Rozdzial II

Deviation Actions

Vegsiol's avatar
By
Published:
2.6K Views

Literature Text

Rozdział II

- Saied – Feliks nie podniósł rąk do góry. Jego wzrok spoczął wpierw na wymierzonym w niego pistolecie, aby po chwili powędrować z powrotem w kierunku znajomej twarzy. – Co ty tutaj robisz? Dlaczego nie jesteś w Kabulu?
- Trochę głupie pytanie. Trudno usiedzieć w stolicy okupowanej przez wojska NATO – personifikacja Afganistanu spojrzała na Polaka z dosyć charakterystycznym dla niego wyrazem twarzy, który trudno byłoby zakwalifikować jednoznacznie do którejkolwiek z kategorii. Zdaniem Feliksa można by go było określić zarówno jako „uśmiechnięty", jak i „skrzywiony".
- To czemu nie zakopiesz się w górskich grotach razem z tymi swoimi Talibami? – blondyn z niepokojem zerknął przez ramię. Tak jak przypuszczał, trójka mężczyzn została zwabiona hałasem na korytarz. Tłoczyli się teraz przy drzwiach, nie do końca pewni co powinni zrobić, zaskoczeni pojawieniem się intruza. Najwyraźniej nie zauważyli pistoletu w ręku Afganistanu. Feliks stał między nimi a mierzącym w niego brunetem w takim sposób, że całkowicie zasłaniał całym sobą broń. – Jesteś w tym całkiem dobry. Powiedziałbym nawet, kurwa, że stałeś się w tym chędożonym mistrzem. Skoro mam już tę nieprzyjemność widzieć cię w Warszawie, to może, do kurwy nędzy, wytłumaczysz mi co za farsę odstawiasz w moim własnym kraju, zamiast siedzieć na dupie u siebie?! – machnął ręką w kierunku pokoju, w którym siedział związany Alfred.
- W twoim własnym kraju mówisz… To zdanie brzmi dziwnie znajomo. Bo widzisz, Polsko… Postanowiłem wreszcie wziąć sprawy w swoje własne ręce. – Saied mówił cicho. Zawsze mówił cicho. To była jego cecha rozpoznawcza. - Wszystkie dotychczasowe działania moich ludzi, mające na celu pozbycie się okupujących MÓJ WŁASNY KRAJ wojsk, zawiodły. Próby zatrucia wam życia w każdy możliwy sposób nie poskutkowały. Dlatego zdecydowałem się ostatecznie na mocno radykalny krok – kiwnął głową w kierunku drzwi. – Porwanie jednego spośród nas, jednego spośród tanów. Tego najważniejszego. Jak sądzisz, czy prezydent Stanów Zjednoczonych ugnie się przede mną, wiedząc, że mam w garści personifikację jego narodu?
Stojący przy drzwiach Afgańczyk zdał sobie w końcu sprawę z powagi sytuacji. Gorączkowo zaczął obmacywać swój płaszcz w poszukiwaniu broni. Feliks ponownie rzucił okiem za siebie. Dwaj Rosjanie nie poruszyli się ani o centymetr. Wciąż z tym samym stoickim spokojem przyglądali się zaistniałej sytuacji. Szczególną uwagę wydawali się zwracać właśnie na Polaka. Wręcz przewiercali go na wylot wzrokiem.
- Ciebie w planach nie było, mimo iż wizyta Ameryki w twoim kraju wydała nam się idealną okazją na ujęcie go. W końcu bliżej nam tutaj, niż za Atlantyk. – kontynuował spokojnie Afganistan. W jego brązowych oczach błysnęło coś, czego znowu Feliks nie potrafił jednoznacznie zidentyfikować. Szaleństwo? Desperacja? – Ale co ja mam z tobą teraz począć, Polsko? Teraz, gdy już stałeś się mimowolnym świadkiem realizacji mojego planu? Nigdy nie żywiłem do ciebie większej urazy. Chociaż… - zastanowił się chwilę, po czym z powrotem zwrócił brązowe oczy na Feliksa. – Pamiętasz Nangar Khel?
- To była pomyłka. – wycedził blondyn przez zaciśnięte zęby. Afgan w końcu znalazł pistolet i ruszył w ich kierunku. – Nieporozumienie. Nieszczęśliwy wypadek.
- Nie sądzę. Brać go.
W tym momencie Feliks rzucił się do przodu, z całej siły uderzając Saieda z byczka w żołądek i przewracając go tym samym na podłogę korytarza. Pistolet wystrzelił ponad głową Polaka i trafił kulą w ścianę. W tym samym momencie idący ku nim Afgańczyk również pociągnął za spust, dopiero po fakcie orientując się, że nie odbezpieczył broni. Nie miał jednak szansy naprawić błędu, gdyż Feliks wyrwał zwijającemu się z bólu na podłodze Saiedowi pistolet i wycelowawszy, oddał strzał w kierunku mężczyzny. Trafił go w prawe ramię, po czym, zakląwszy szpetnie, pognał korytarzem.
- Co tak stoicie?! Łapcie go! – wycharczał Afganistan w kierunku dwójki Rosjan, wciąż trzymając się za bolący żołądek. Wyższy z nich spojrzał na niego z jawną pogardą.
- Nie rozkazuj nam, Afgańczyku, nie masz do tego prawa. Umawialiśmy się tylko na Amerykanina. O Polaku nie było mowy.
Saied zaklął pod nosem i podniósł się z trudem. Odebrawszy swemu rannemu w ramię podwładnemu broń, ruszył powoli w ślad za blondynem. Feliks tymczasem zdążył dopaść wind i w zapamiętaniu dźgał teraz przycisk palcem.
No już, dawaj! Ruszże się, cholerna maszyno! No, wreszcie!
Wskoczył do środka i gdy już drzwi zasunęły się za nim, a winda zaczęła zjeżdżać w dół, pozwolił sobie na chwilę spokojnego oddechu. Oparł się o metalową ściankę i powoli osunął się na podłogę. Serce biło mu jak oszalałe, a poziom adrenaliny skoczył niebezpiecznie wysoko. Pierwszą jego myślą było, że musi wrócić do domu, że tam jest najbezpieczniej, że stamtąd skontaktuje się z szefem i BORem. Ale już chwilę później przypomniał sobie to uczucie bycia obserwowanym, to wrażenie, że ktoś śledzi każdy jego krok…
Wiedzą gdzie mnie szukać. Jeśli wrócę na Książęcą, to wpadnę prosto w ich ręce. Przeszedł go dreszcz. Muszę… Muszę zniknąć. Przynajmniej na jakiś czas… Spojrzał na swoją dłoń, która spoczywała na podłodze, zaciskając kurczowo palce na rękojeści zdobycznego pistoletu. Starał się to opanować, lecz panika i uczucie paranoi rosły w nim coraz bardziej, przejmując kontrolę nad zdrowym rozsądkiem. Nagle przestrzeń windy wydała mu się zbyt mała, a ścianki jakby nieco pochyliły się nad nim, wywołując u niego przesadny lęk, że zaraz zginie przygnieciony do podłogi… Gdy drzwi windy rozsunęły się, niemalże wypadł bezwładnie ze środka prosto na stojącą w hali kobietę. Ignorując jej pełne oburzenia krzyki i mijając po drodze recepcjonistę, który z przerażeniem w oczach odnotował broń w ręku Polaka i natychmiastowo rzucił się do telefonu, Feliks ruszył chwiejnym krokiem w kierunku przeszklonych drzwi prowadzących na korytarz. Tam przystanął, niepewny, w którą stronę powinien iść. Po prawej miał główne wejście do hotelu. Oraz swój samochód, wyjechanie którym z miasta przy warszawskich korkach graniczyło niemalże z cudem. Po lewej natomiast korytarz biegł dalej, prowadząc do ruchomych schodów, a następnie do podziemnego przejścia łączącego Marriott z Dworcem Centralnym. Dworzec… Feliks odwrócił się plecami do drzwi frontowych i popędził wzdłuż sklepowych witryn, zajmujących niemalże cały parter hotelu. Biegł potrącając ludzi, nie bacząc na rzucane za nim przekleństwa. Gdy w końcu wpadł na pierwszy z brzegu peron, ogłuszył go wizg hamulców wjeżdżającego pociągu. Dezorientacja trwała raptem chwilę. Parę minut później siedział już wygodnie w przedziale, schowawszy uprzednio pistolet pod kurtkę i wcisnąwszy się w kąt. Z niepokojem zerkał za okno, wypatrując pościgu. Obecność drugiego tana odczuwał bardzo wyraźnie, co mogło oznaczać, że Saied znajduje się gdzieś blisko. To było jak fala energii przepływającej przez jego ciało, pobudzającej wszystkie zmysły. Wcześniej konsekwentnie ją ignorował, automatycznie zakładając, iż pochodzi od Alfreda. Nie miał również głowy do zastanawiania się nad charakterem aury, którą wyczuwał. Był zbyt zajęty, zmęczony i zestresowany oficjalną wizytą swoich sojuszników. Dopiero teraz uświadomił, że to nie była jedna, a dwie, w dodatku różniące się od siebie, energie. Miały nieco odmienny charakter. Pierwsza przywodziła na myśl szczyty Hindukuszu, lecz także pustynię, ostre słońce oraz zapach kurzu w powietrzu, druga natomiast promieniowała charakterystycznymi dla młodości zapałem oraz entuzjazmem. Afgańska pulsowała dodatkowo gniewem i desperacją. Co ze mnie za kretyn, jak mogłem tego nie zauważyć!
Siedząca naprzeciwko staruszka spojrzała ze zgrozą na lekkie odzienie Feliksa.
- Przeziębisz się, drogie dziecko.
Nie zrozumiawszy o co chodzi, zamrugał parę razy, odwrócił się od szyby i spojrzał na kobietę niepewnie.
- O twoim ubraniu mówię, chłopcze. W zimę, nawet tak ciepłą, nie chodzi się z gołymi nerkami i szyją – poprawiła okulary wymownym gestem i zlustrowała blondyna od stóp do głów.
- Ale ja… - Feliks nie wiedział w sumie co odpowiedzieć. Pod bacznym spojrzeniem staruszki zawiązał tylko mocniej szalik i zapiął kurtkę po samą szyję, a następnie skulił się bardziej na siedzeniu.
- Od razu lepiej. Ta dzisiejsza młodzież… Myślą, że są nieśmiertelni, że choroba nie jest w stanie ich tknąć. Nie wiedzą co to wojna… A ja przeżyłam i Nazistów i Sowietów! Komunę przeżyłam… Oj tak, tak, znam ci ja ulotność życia ludzkiego…
Polska spojrzał na nią z niedowierzaniem. Już miał na końcu języka słowa o tym, ile to on sam doświadczył, gdy nagle kobieta wyciągnęła z leżącej obok niej plastikowej reklamówki termos – Ciepłej herbatki? – zapytała – Mam też ciastka. Domowej roboty. Córcia moja piekła.

Saied wybiegł przez główne drzwi hotelu, strasząc pracownika w śnieżnobiałych rękawiczkach i stanął jak wryty, widząc, że samochód Łukasiewicza wciąż stoi na swoim miejscu. Rozejrzał się, zdezorientowany, aż w końcu jego wzrok padł na stojący nieopodal budynek Dworca Centralnego. Tam! Gdy pięć minut później wpadał na peron, pociąg już odjeżdżał. W jednym z okien mignęła mu znajoma, blondwłosa głowa. Chciało mu się wyć z wściekłości, powystrzelać wszystkich obecnych na miejscu. Zamiast tego chwycił najbliższą osobę za ramię. Młoda dziewczyna z przerażeniem spojrzała na zaczepiającego ją czarnowłosego mężczyznę.
- Co to był za pociąg? Dokąd pojechał?! – warknął nieelegancko w jej kierunku. Zaczęła wyrywać mu rękę.
- Niech pan mnie puści! Zawołam policję!
Potrząsnął nią.
- DOKĄD?!
- Elbląg… Do Elbląga…
Saied puścił dziewczynę i wbiegł z powrotem na górę po ruchomych schodach, po czym dopadł kasy biletowej, odpychając ludzi stojących w kolejce.
- Kiedy jedzie następny pociąg do Elbląga? – zapytał sprzedawcy po angielsku.

ELBLĄG
Feliks zsunął się po oparciu siedzenia tak, że już prawie leżał, opierając brodę na klatce piersiowej. Wodził wzrokiem od staruszki w okularach do grupy dresów, którzy dosiedli się do nich już na drugiej stacji za Warszawą. Czuł się trochę jakby był między młotem a kowadłem.
- Bardzo przypominasz mi mojego syna, dziecko. Też ma zielone oczy. Mówiłam ci już o tym?
Mówiłaś. Co najmniej dziesięć razy. I bardzo doceniam troskę o moją szanowną osobę, ale daj mi się, kurwa, przespać choć piętnaście minut!
- Zostało jeszcze trochę herbatniczków. Chcesz może? – starsza pani spojrzała z głęboką dezaprobatą na młodych ludzi tłoczących się w drugim końcu przedziału. Co i rusz wybuchali głośnym, rżącym śmiechem, bez skrępowania przeklinając i opróżniając jedną puszkę piwa za drugą. Kobieta pochyliła się w kierunku Feliksa i szepnęła konspiracyjnym szeptem.
- Te antychrysty z pewnością tylko czekają na to, by mnie zamordować. – druty, na których dziergała bliżej nieokreśloną część garderoby, poruszały się gwałtownie we wszystkie strony, wyrażając całe oburzenie właścicielki. Feliks odnosił wrażenie, że za chwilę jeden z nich wyląduje w czyimś oczodole. Najpewniej w jego własnym. - Widzę to w ich oczach, gdy tu patrzą. Musisz mnie bronić, chłopcze – oświadczyła z pełną powagą. Druty znieruchomiały, a Polska, do tej pory zahipnotyzowany ich ruchem, wzdrygnął się. Jęknął głośno.
-  A może ja to pójdę zgłosić kontrolerowi biletów?
- Ani mi się waż! – syknęła. Druty na powrót zaczęły dziabać przestrzeń dookoła. – Bezbronną kobietę zostawisz na pastwę tych potworów, co Boga w sercu nie mają?!
Chwilę milczał, zastanawiając się co odpowiedzieć na tak jawny szantaż emocjonalny.
- To może niech sama pani pójdzie porozmawiać z konduktorem? Myślę, że tak skandaliczne zachowanie trzeba tak czy inaczej zaraportować.
Zamyśliła się głęboko.
- Masz całkowitą rację, drogie dziecko. – wstała ciężko i ruszyła w kierunku wyjścia z przedziału, o mało co nie przewracając się o czyjeś nogi. Głośno i dobitnie wyraziwszy swoje zdanie o dzisiejszej młodzieży, zatrzasnęła za sobą drzwi. Zapadła cisza. Feliks zerknął na siedzących w pobliżu dresów. Wpatrywali się w niego uporczywie, co sprawiło, że poczuł się nieswojo. W końcu po paru minutach prowadzenia wzajemnej obserwacji jeden z ostrzyżonych niemalże na łyso jegomości odezwał się.
- Ty, ziomal, czemu wyglądasz jak pedał?
Polska poczuł jak gorąco uderza mu na policzki.
- Że co, kurw…
- Nie lubimy pedałów. Więc sorry, to nic osobistego, ale masz przejebane.
Ku przerażeniu Feliksa zaczęli podnosić się i iść w jego kierunku, jednakże niemalże w tym samym czasie pociąg zahamował, a Feliks kątem oka dostrzegł za szybą tablicę z nazwą ostatniej stacji: Elbląg. Rzucił się na podłogę i przeczołgał między nogami swoich niedoszłych prześladowców, a następnie pobiegł korytarzem ku wyjściu z pojazdu. Odetchnął z ulgą, gdy wreszcie udało mu się postawić stopy na twardej nawierzchni peronu elbląskiego dworca. Przez bite 8 godzin jazdy jego starsza towarzyszka podróży skutecznie utrudniała mu nawiązanie telefonicznego kontaktu z szefem. Gdy tylko Feliks wymykał się na chwilę z przedziału, ona zaraz szła za nim, zatroskana o jego (i swoje własne) bezpieczeństwo. Nawet jak zamknął się w toalecie pod pretekstem potrzeby pomedytowania nad ludzkimi potrzebami, kobiecina zaczynała po krótkim czasie walić w drzwi, pytając czy wszystko w porządku. Co gorsza, w pociągowej ubikacji huk pędzącej po torach maszyny był tak wielki, że Polska z wielkim trudem słyszał głos włączającej się co i rusz automatycznej sekretarki. Szef nie odpowiadał, mimo iż Feliks wybierał jego numer parokrotnie, w różnych odstępach czasu. Teraz, gdy wreszcie uwolnił się od nadopiekuńczej staruszki, postanowił wykorzystać chwilę spokoju i spróbować jeszcze raz. Wzdrygnął się, smagnięty lodowatym porywem wiatru. Tu, na północy kraju, było zdecydowanie chłodniej, a z nieba prószył nieśmiało śnieg, pokrywając tory kolejowe delikatną, białą warstwą. Feliks rozejrzał się czujnie za mniej więcej odosobnionym miejscem. Ludzie hałaśliwą gromadą wysypywali się z wagonów, zmierzając ku wejściu do budynku dworca. Feliks, dostrzegłszy wśród nich dobrze mu znaną staruszkę oraz grupę dresów, zdał sobie nagle sprawę, że drugi koniec betonowego peronu jest całkiem pusty. Wręcz promieniował zachęcająco brakiem jakiejkolwiek duszy ludzkiej, w związku z czym Polska umknął czym prędzej w tamtym kierunku. Wybrawszy prywatny numer przełożonego w książce telefonicznej, przyłożył aparat do ucha.
- Numer jest tymczasowo niedostępny, zadzwoń później lub zostaw wiadomość… - Feliks westchnął ciężko. Nie ma bata, znowu musi to odłożyć. Z niepokojem zauważył jedną kreskę na ikonce baterii. Jasna cholera, nie wziąłem ładowarki… Schował komórkę do kieszeni kurtki i zamyślił się głęboko. Wypadałoby się gdzieś zabunkrować, choćby na parę dni. Nie będę przecież nocować na dworcu jak ostatni żul. Podobnie jak wcześniejsi pasażerowie skierował się ku wyjściu. Podreptawszy Aleją Grunwaldzką, dotarł ostatecznie na starówkę, gdzie po ponad godzinie nieco bezmyślnego łażenia w kółko, wybrał w końcu jeden z hoteli mieszczących się w zabytkowych kamienicach. Zameldował się, odbierając od recepcjonistki cały zestaw kluczy i zbywając przy okazji wzruszeniem ramion jej pełne zdziwienia pytanie o bagaż, po czym ciężkim krokiem ruszył schodami na pierwsze piętro. Dotarłszy ostatecznie do swego pokoju, cisnął kurtkę w kąt, rzucił się bezceremonialnie na łóżko i wpatrzył w sufit. Nawet nie był głodny, starsza pani w pociągu dołożyła wszelkich starań, by ani przez chwilę nie poczuł się zaniedbany. Zamiast tego szybko ogarnęła go trudna do pokonania senność. Przez opary snu poczuł, że w pomieszczeniu nagle zrobiło się lodowato. Na jego oczach ściany i powierzchnię mebli pokrył szron. Feliks spróbował poruszyć ręką lub nogą, lecz nie potrafił. Całe jego ciało zamarzało, widział jak stopniowo pokrywa się grubą warstwą lodu. Chciał krzyknąć, ale i jego gardło ścisnęła lodowa obręcz…
…Obudził się nagle, zlany zimnym potem. W pokoju było ciemno i chłodno, tak, że gołe ramiona pokryła mu gęsia skórka. Przetoczył się na drugi koniec łóżka, wychylił niebezpiecznie mocno do przodu poza jego krawędź i sięgnął ręką do wiszącego nieopodal na ścianie kaloryfera. Nie grzał ani trochę. Feliks zaklął pod nosem i już zaczął rozważać wniesienie skargi do recepcji, gdy nagle stracił równowagę. Zarył nosem w podłogę, a z kieszeni spodni wysunęła mu się komórka i upadła tuż obok niego. Spojrzał na nią nieco nieprzytomnie. Telefon… Miałem zadzwonić… Wcisnął jeden z klawiszy aparatu. Wyświetlacz rozbłysnął jaskrawo, ukazując godzinę 4 nad ranem. Spałem paręnaście godzin. Czuł, że musi czym prędzej wyjść stąd, odetchnąć świeżym powietrzem. Wciągnął z powrotem kurtkę na grzbiet i wcisnął pod nią zabezpieczony pistolet, po czym zamknął powoli drzwi pokoju i zszedł na dół. Gruba wykładzina skutecznie tłumiła odgłosy kroków. Cały hotel tonął w ciszy i ciemności, spowijającej ludzi śpiących spokojnie w łóżkach. Feliks dotarł na palcach do drzwi frontowych, przekręcił w zamku jeden z kluczy darowanych mu przez recepcjonistkę i już miał nacisnąć klamkę, gdy nagle coś go wstrzymało. On tu jest. W mieście. Znalazł mnie. Wahał się raptem parę chwil. Wyszedłszy na zewnątrz, wybrał ponownie numer szefa. Odpowiedziało mu jedynie parę długich sygnałów. Odbierz, kurwa. Mam Ci coś ważnego do przekazania. Rozległ się ostry dźwięk.
- Tu automatyczna sekretarka. Zostaw wiadomość…
Feliks się rozłączył. Nogi same go niosły przed siebie, a on raz po raz dzwonił, wciąż słysząc ten sam sztywny, kobiecy głos. Gdy w końcu odpowiedziało mu mocno zaspane „halo?", Polska stał już nad zaśnieżonym, wybetonowanym brzegiem rzeki przepływającej przez miasto, wpatrując się w kry sunące wolno po ciemnej powierzchni wody.
- Szefie? To ja, Feliks. Alfreda porwali Ruscy, współpracujący z Afganistanem. Saied… Halo? Szefie? – W słuchawce zapadła głucha cisza. Feliks spojrzał na aparat z istnym przerażeniem w oczach i zaczął nim potrząsać – Nie, kurwa, nie! Nie rób mi tego, pierdolona komórko! Nie wysiadaj teraz, kiedy cię najbardziej potrzebuję!
- Mamy problem, co, Polsko? – blondyn odwrócił się szybko, wyciągając pistolet spod kurtki i odbezpieczając go. Rozładowana komórka padła w śnieg. Saied wynurzył się z pobliskiej gęstwiny, mierząc bronią w Polaka. W ciemności Feliks nie widział zbyt dobrze jego twarzy, założyłby się jednak, że mężczyzna się uśmiecha. Afganistan zawsze się uśmiechał, szczerząc te swoje śnieżnobiałe kły.
- Zadałbym wielce oryginalne pytanie: „jak mnie znalazłeś?", ale chyba potrafię sam na nie odpowiedzieć.
- Taaaaak… Nie zdążyłem wsiąść do tego samego pociągu, co ty, ale przynajmniej załapałem się na następny do Elbląga. Pilnowałem się też  by nie wysiąść za wcześnie. Zdecydowana większość stacji po drodze to małe miejscowości, w których obecność tana kręcącego się pośród ludzi jest łatwo wyczuwalna. Gorzej było z miastami, tam już ryzykowałem nie wysiadając. – Saied zbliżył się jeszcze parę kroków. Feliks obserwował go uważnie. Podejdź jeszcze odrobinę… No już, dawaj… - Chociaż i tak nie próżnowałem, bo postoje były na tyle długie, bym miał szansę wypytać kolejarzy o ciebie. Jesteś dosyć charakterystyczny, wiesz? Każdy z nas zresztą jest… Nie wtopimy się w tłum, nawet jeśli bardzo byśmy tego chcieli… - Gadaj sobie zdrów, gadaj. Skupiaj większą uwagę na słowach, niż na tym, co masz przed sobą… Znowu parę kroków. - Poza tym założyłem, że postanowisz uciec jak najdalej… Nie myliłem się. – Feliks podniósł ręce do góry. Powoli przykucnął i położył pistolet w śniegu, cały czas patrząc się Saiedowi prosto w zdumione, brązowe oczy. – Ale co ty… Poddajesz się? Tak łatwo? – spytał z niedowierzaniem Afganistan. Postąpił do przodu. W tym samym czasie otoczyły ich ciemne, zamaskowane postacie.
- Ruki w wierch! Budu strielac!
Saied spojrzał na nich, oszołomiony. Po chwili jednak grymas gniewu wykrzywił jego twarz. Ruscy zdrajcy, pomyślał, nikt inny miał nie wiedzieć o planie, tylko ci dwaj! Poczuł gwałtowne szarpnięcie za kolana. Feliks, korzystając z okazji, skoczył z pozycji kucznej w kierunku Afgana i całym sobą wpadł na jego nogi, przerzucając go ponad swym barkiem prosto do rzeki. Nie spodziewał się jednak, że w ostatniej Saied chwyci go za kołnierz kurtki, ciągnąc za sobą prosto w czarną toń. Rozległ się głośny trzask, gdy spadli na krę, cienka warstewka lodu pękła, a nad Polską zamknęła się ciemna powierzchnia wody. Przenikliwe zimno wstrząsnęło całym jego ciałem, a jemu samemu wydało się, że połyskliwa tafla nad nim zamarza, odcinając go od świata zewnętrznego, od słońca, życia i ludzi. Chciał w nią walić pięściami, krzyczeć, by go wypuścili. Znowu nie mógł ruszyć ani ręką, ani nogą. Gdy już ciemność powoli zaczęła ogarniać jego umysł, poczuł jak czyjeś ręce chwytają go i ciągną do góry.
Enjoy, krótko mówiąc ;). Pisane przy muzyce z "Incepcji" oraz "In Time", tak, żeby się nieco wdrożyć w klimat ;).
Jak są jakieś błędy (logiczne, stylistyczne etc) to krzyczeć proszę! (ale nie za bardzo ;))
Beta by Shen

Przypisy:
Incydent w Nangar Khel: incydent z polskimi żołnierzami w roli głównej w 2007 roku. Członkowie polskiego patrolu, rzekomo sprowokowani przez bliżej nieokreślonych napastników, ostrzelali karabinem maszynowym oraz granatami wioskę, w wyniku czego śmierć poniosło 6 niewinnych ludzi, a trójka została ciężko ranna. Do poszkodowanych należały również kobiety i dzieci.
© 2012 - 2024 Vegsiol
Comments40
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Ame96's avatar
:D

Długo szukałam takiego ficka! Naprawdę przypadł mi do gustu twój zarys Felka. I relacje między tanem i głową państwa. Akcja jest dynamiczna i taka... zadbana.
Czytając fragmenty, kiedy Feliksa wzięto za menela, albo pedała, nie mogłam przestać się uśmiechać. O, albo jak babcia w pociągu zaczęła nawijać czego to ona nie przeżyła: poezja. Wyobrażam sobie minę Polski xD

Wybacz, że tak skomentowałam oba rozdziały tutaj, ale dopiero wczoraj to przeczytałam x3

I czekam na kolejną część!