literature

Niebo nad Bajkalem - Rozdzial III

Deviation Actions

Vegsiol's avatar
By
Published:
2.8K Views

Literature Text

WARSZAWA
- Dobrali się do zdecydowanej większości kamer i je powyłączali. – mężczyzna rozsiadł się wygodnie przed monitorem komputera i wcisnął parę przycisków na klawiaturze. Na ekranie pojawił się niewyraźny obraz. – Na nasze szczęście przeoczyli jedną z nich. Tutaj. – wskazał palcem na dwie ciemne postacie wlokące korytarzem czyjeś bezwładne ciało. Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej pochylił się do przodu, by się lepiej przyjrzeć. Jego amerykański sojusznik, wyraźnie wzburzony, stał nieruchomo tuż za nim marszcząc gniewnie czoło i również starając się dostrzec cokolwiek na ekranie. Od wielu godzin nie powiedział ani słowa, a zachowywane przez niego wręcz grobowe milczenie sprawiało, że pełna napięcia atmosfera udzielała się wszystkim w pomieszczeniu. – Do środka dostali się najprawdopodobniej udając kogoś z obsługi hotelowej. Musieli umiejętnie podrobić identyfikatory, bo ochrona uparcie twierdzi, że nie wpuściła nikogo bez wylegitymowania się. – Z gardła amerykańskiego prezydenta wydarło się pełne zniecierpliwienia westchnienie. Wszyscy obecni przełknęli nerwowo ślinę. – Być może śledzili pana Jonesa przez cały ten czas, zakładali od początku, że najłatwiej będzie im go porwać tu, w hotelu, gdy będzie sam w swoim apartamencie… W końcu podczas oficjalnych przejazdów przez miasto prezydencka limuzyna jest zawsze mocno strzeżona. Niestety, pan Jones nieopatrznie ułatwił im zadanie, wymykając się sam jeden z Pałacu. A że i tak hotel był niemalże całkowicie pusty, bo cała ochrona wysłana została na miasto…
- Dobrze, ale kim oni są, na litość boską?! – nagły, gniewny głos prezydenta Stanów Zjednoczonych sprawił, że podskoczyli w miejscu. Szef Feliksa oblizał nerwowo wargi. Przez cały ten czas on i jego sojusznik brali aktywny udział w poszukiwaniach. Amerykanin kategorycznie odmówił pozostania w hotelu pod ścisłą ochroną, nie przekonały go nawet argumenty o potencjalnym zagrożeniu jego własnego bezpieczeństwa. Nie mógł po prostu siedzieć i czekać na jakiekolwiek wieści w sytuacji, gdy personifikacja jego własnego narodu zaginęła. Wyrządzona jej krzywda mogła się okazać tragiczna w skutkach dla wszystkich Amerykanów… A gdy w końcu polskiemu prezydentowi udało się przekonać sojusznika, by śmiertelnie zmęczeni wrócili do swoich kwater i udali się na spoczynek, wtedy nieoczekiwanie nad ranem dnia następnego zadzwonił Feliks, osoba, o której do tamtego momentu szef na parę godzin kompletnie zapomniał, tak był zaaferowany poszukiwaniami Ameryki. Gwałtownie wyrwany ze snu, dopiero po tym telefonie z przerażeniem odkrył na zostawionej wcześniej nieopatrznie w domu komórce kilka nieodebranych połączeń. I teraz przeklinał swoją głupotę. Gdyby tylko nie śpieszył się aż tak bardzo i wziął ze sobą co trzeba… Gdyby tylko oparł się pokusie snu i od razu po powrocie sprawdził telefon… Niestety, gdy w końcu Feliksowi udało się z nim skontaktować, praktycznie od razu ich rozłączyło. Ostatnim, co szef zdążył wtedy usłyszeć, było…
- Alfreda porwali Ruscy. - rzekł zduszonym głosem po polsku.
Siedzący przy komputerze mężczyzna spojrzał na niego z zaskoczeniem, amerykański prezydent natomiast z niemą prośbą o tłumaczenie.
- Pan Jones oraz Feliks Łukasiewicz zostali porwani przez Rosjan. – powtórzył, tym razem już po angielsku. Blady, wpatrywał się szeroko rozwartymi oczyma w swojego sojusznika. – Trzeba natychmiast wezwać rosyjskiego ambasadora. To zamach na polską i amerykańską państwowość.

ELBLĄG
Saied wyczołgał się z trudem na trawiasty i pokryty śniegiem brzeg rzeki, dobre paręnaście metrów od miejsca swojego upadku. Drżąc na całym ciele, starał się wykrztusić resztki wody, jaka uprzednio wdarła mu się do nozdrzy i płuc. Parę minut później, mogąc wreszcie swobodnie oddychać, przeturlał się na plecy i wpatrzył w jaśniejące stopniowo niebo. Zbliżał się świt, zwiastując nowy dzień, a Saiedem targał zarówno paraliżujący członki strach, jak i gotująca krew w żyłach wściekłość.
Pozwoliłem Łukasiewiczowi wymknąć się z moich rąk… Teraz wszystko wypaple swemu przełożonemu i cały mój plan weźmie w łeb. To wszystko wina tego Polaka… Jego… Jego… Nie jego. To ci dwaj Ruscy, którym powierzyłem przetransportowanie Jonesa w pobliże granicy z Kazachstanem. Zazgrzytał zębami, sam już nie wiedział, ze złości, czy też z zimna. A wyglądali tak niepozornie. Wydawali się być zwykłymi, lokalnym kryminalistami, gotowymi wykonać każdą brudną robotę, o ile tylko zapłata jest wystarczająco wysoka. Zacisnął leżącą na ziemi rękę w pięść, zgarniając nieco śniegu. Uniósł dłoń do oczu i zaczął miąć biały puch, aż między palcami popłynęły mu zimne strużki wody. Wzdrygnął się, gdy wpełzły mu pod rękaw, docierając wkrótce do łokcia. Ci Rosjanie, którzy mnie i Łukasiewicza okrążyli… Musieli nas śledzić, musieli być w kontakcie z tamtą dwójką. Wiedzieli, że ścigam Polaka, zechcieli go przejąć. Czyli znają pewnie wszystkie szczegóły zaplanowanej akcji. Zna je ich przełożony. A kimże innym mógłby być ich przełożony, jak nie… Uśmiechnął się gorzko na wspomnienie pewnych dziewięciu lat swojego życia. Dziewięciu lat, podczas których jako dzielny mudżahedin prowadził świętą wojnę z bezbożnym komunizmem. W obecnej sytuacji tam, gdzie jest Braginski, znajdę również Łukasiewicza. Nie pozostaje mi nic innego, jak ruszyć do Moskwy. Może nawet uda się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu… Zarówno polską, jak i ruską… Oczy Saieda błysnęły złowrogo w nadchodzącym stopniowo świcie. Wraz z różowo-fioletowym światłem poranka odbiły się w nich desperacja oraz obłęd. Czyste, niczym nie skażone szaleństwo oraz głęboka nienawiść. Śmierć niewiernym. Afgańczyk podniósł się ciężko i obmacał kieszenie spodni. Z niezadowoleniem stwierdził brak komórki, która najwyraźniej musiała się zgubić, gdy wpadł do rzeki. Pistolet również stracił w wodzie, przypomniał sobie jednak o broni pozostawionej przez Feliksa, gdy ten się „poddawał". Ruszył wzdłuż brzegu, uważnie rozglądając się na wszystkie strony w poszukiwaniu ewentualnych, wścibskich spojrzeń. Śnieg skrzypiał pod jego nogami, a odgłosy miasta, budzącego się stopniowo wraz z pierwszymi promieniami słońca, docierały do niego z pewnej odległości. Tu jednak, w nadrzecznej okolicy, brak było póki co jakiejkolwiek żywej duszy, co Saied przyjął z ogromnym zadowoleniem. Bez trudu znalazł porzucony pistolet Polaka, a także leżący jakiś metr dalej jego aparat komórkowy, wciąż sprawnie działający. Już chciał po niego sięgnąć, gdy nagle przyszła mu do głowy myśl. Wytropią mnie bez trudu, jeśli skorzystam z numeru Łukasiewicza. To zbyt ryzykowne. Zostawił telefon w spokoju, po czym ruszył na poszukiwanie budki. Gdy po 15 minutach spaceru dostrzegł w końcu jedną, wcisnął się do środka, ujął słuchawkę w dłoń i wykręcił odpowiedni numer. Po paru długich sygnałach usłyszał wreszcie dźwięk odebranego połączenia.
- Halo?
- Mała zmiana planów. – odezwał się do swego podwładnego po pasztuńsku. Ten język był w takich właśnie chwilach najdogodniejszy. W przeciwieństwie do perskiego nie posługiwało się nim aż tak wielu ludzi, co gwarantowało jako taką dyskrecję, zwłaszcza w kraju nie mającym związków kulturowych z Pasztunami lub generalnie Bliskim Wschodem. – Muszę natychmiastowo jechać do Moskwy i w związku z tym potrzebuję tam paru naszych ludzi. Reszta planu pozostaje bez zmian. No, może z jednym małym wyjątkiem… Gdy już nasi rosyjscy przyjaciele dowiozą Jonesa do Jekaterynburga i go od nich przejmiecie, zabijcie ich.

MOSKWA
Zimowe słońce chyliło się ku zachodowi, świecąc coraz słabiej nad rosyjską stolicą, przesłaniane przez tysiące wirujących w powietrzu płatków śniegu. Niedługo zapadnie ciemność, rozpraszana w niewielkim stopniu przez mdłe światło ulicznych latarni. Iwan patrzył przez okno Kremlu na kręcących się na zewnątrz ludzi, podnoszących wysoko kołnierze płaszczy i starających się umknąć jak najszybciej przed śnieżną zawieją. W kącikach ust błąkał się mu lekki uśmieszek, zdradzający wiele, zbyt wiele. Dlatego też Rosjanin nie odwracał się od szyby. Nie chciał, by siedzący w fotelu przy kominku mężczyzna zobaczył teraz jego twarz. Iwan miał swoją tajemnicę. Wielką, wielką tajemnicę. Przebywała teraz w jednym z pokojów jego rezydencji, zapewne śpiąc słodko niczym niemowlę…
- Co wam chodzi po głowie, Iwan? – Szef pochylił się ku kominkowi i dorzucił jeszcze jedną szczapę. Po chwili ogień zapłonął jaśniej, oświetlając pociągłą twarz o wysokim czole i ciemnych oczach patrzących bystro spod krzaczastych brwi.
- Nic specjalnego. Luźne, nie powiązane ze sobą myśli. – Rosja przybrał jak najobojętniejszy wyraz twarzy i powoli odwrócił się od okna. W zasadzie nie musiał się aż tak starać z ukrywaniem uczuć. W pokoju był wystarczający półmrok, a on sam stał w pewnej odległości od kominka, nie objęty zarówno światłem paleniska, jak i jego ciepłem. Iwan czuł na karku mróz bijący od szyby okiennej, to zimno, które zawsze towarzyszyło mu na każdym kroku. Założywszy ręce do tyłu, wpatrywał się w mężczyznę fioletowymi oczami, gorejącymi w zapadającej szybko ciemności. Mierzyli się wzrokiem, pojedynczy człowiek oraz personifikacja narodu rosyjskiego, przyobleczony w śmiertelne ciało owoc zintensyfikowanej wiary ogromnej grupy ludzkiej w bycie jednym ludem, jedną rodziną. Przegrał ten pierwszy. Wilcze, pełne niewypowiedzianej groźby oczy Iwana przerażały go, toteż, pokonany, odwrócił niechętnie twarz z powrotem ku kominkowi.
- Praca na dzisiaj skończona. Możecie iść do domu, Iwan. Nie musicie tu siedzieć.
Rosja przyjrzał mu się uważniej. Zwrócił szczególną uwagę na dłoń spoczywającą na poręczy fotela. Drżała. Zawsze tak się działo, gdy mężczyzną targały silne emocje.
- Czy coś się dzieje, szefie? – Spytał najuprzejmiej jak tylko mógł. Ręka znieruchomiała.
- Nic, co by mogło was dotyczyć. Idźcie do domu.
Iwan postał chwilę w milczeniu, wsłuchując się w ciszę, jaka zapadła po tych słowach. Po chwili podszedł spokojnym krokiem do wieszaka i sięgnął po swój obszerny płaszcz. Ubrawszy się, rzucił ostatnie spojrzenie na swojego przełożonego. Mężczyzna z napięciem wpatrywał się w ogień, marszcząc w zamyśleniu czoło. Szczęknęły drzwi. Parę minut później zimny podmuch wiatru uderzył w Rosję, gdy wychodził z wnętrza budynku na podjazd. Przez chwilę poczuł się oślepiony tysiącem wirujących w powietrzu płatków śniegu. Biel, wszędzie biel. Cisnęła mu się do oczu, osiadała na włosach i ramionach. Pokrywała dachy, latarnie i trawniki, odcinając się od ponurej szarości zabudowań dookoła. Świat zdominowany został przez dwa kolory. Iwan zacisnął powieki, lecz po chwili znowu je otworzył, po to tylko, by ujrzeć przed sobą kierowcę zapraszającego go niemrawo do środka samochodu służbowego. Wsiadł. Gdy ruszyli, Rosja zapatrzył się w widok za oknem. Mijali ludzi, smutnych i zmęczonych, wlokących się ulicami Moskwy jak cienie. Zamknął znowu oczy.
Zajechawszy pod rezydencję, Iwan od razu zauważył szybę wybitą w oknie pokoju na piętrze. Oho, widać obudził się. Szkoda, w sumie liczyłem na to, że jeszcze trochę pośpi i będzie święty spokój. Gdy wkroczył do środka, jego uszu dobiegły dzikie, pełne nienawiści wrzaski oraz ustawiczny łomot, jakby coś ciężkiego uderzało raz za razem w drzwi. Wspiąwszy się na górę, doszedł do wniosku, że owym narzędziem zniszczenia jest prawdopodobnie stopa odziana w ciężki but.
- Co z nim? – Młody podwładny, któremu Iwan uprzednio oddał zawartość pokoju pod opiekę, stał teraz na korytarzu w pobliżu miejsca zamieszania i wpatrywał się z niepokojem w podskakujące drzwi. Drgnął, zaskoczony, na dźwięk głosu Rosji i spojrzał na niego niepewnie.
- Próbowaliśmy na powrót uśpić go chloroformem… Ale to nic nie dało, jak widać.
- Daj mi klucz. Ja się nim zajmę. Ty tymczasem przekaż kucharkom, by przygotowały dla nas posiłek. – Wielka, rosyjska ręka powędrowała ku chłopakowi, a gdy ten skwapliwie spełnił jego życzenie, Iwan ruszył ku drzwiom. Chwilę później jedno z ich skrzydeł stanęło otworem, wybierając niestety ten moment, w którym obuta stopa wykonała zamach i zamiast w pomalowane, polakierowane i niemalże już strzaskane drewno trafiła z impetem w rosyjski piszczel zakryty ciemną nogawką spodni od garnituru. Soczyście zielone oczy spojrzały ze zdumieniem najpierw na znajdujące się na linii wzroku pierś oraz ramiona ubrane w zimowy płaszcz, a potem w górę ku twarzy. Usta otwarły się, by coś rzec, jednakże w tym samym czasie dłonie Rosjanina zacisnęły się na koszuli ich właściciela, podniosły go w górę, obróciły i trzasnęły nim o dopiero co skopane drzwi.
- Dzień dobry, Polsza. – Pogodny głos Iwana rozbrzmiał w ciszy, jaka zapadła po tym dosyć niecodziennym akcie powitalnym. Wyższy mężczyzna puścił nieoczekiwanie Feliksa, który z wysokości około pół metra spadł na swoje cztery litery. Zamiast jednak rozmasowywać je na spokojnie, Polak gwałtownie poderwał się na równe nogi i prawie rzucił Iwanowi do gardła, ostatecznie poprzestając na zaciśnięciu mocno dłoni na połach rosyjskiego płaszcza i szarpaniu materiałem.
- Ty ruska mendo, jak śmiałeś mnie porwać?! Jak śmiałeś oddać Alfreda w ręce tych terrorystów?! – Wykrzyczał po polsku, starając się to zrobić prosto w twarz Rosjanina. Efekt popsuła jednakże trochę różnica wzrostu między oboma mężczyznami. Feliks był od swojego krewniaka niższy co najmniej o głowę, sięgając mu mniej więcej do linii brody. Ta drobna niedogodność nie zraziła go jednak ani trochę. Zadzierając głowę wciąż śmiało wpatrywał się w fioletowe tęczówki Rosji, a jego własne, zielone oczy ciskały gromy. Iwan chwycił ręce Feliksa w nadgarstkach i stanowczo uwolnił się od ich uścisku.
- O czym ty pleciesz, Polsza? – Odpowiedział mu spokojnie we własnym języku. Zawsze tak się porozumiewali między sobą, niezmiennie w taki sam sposób od wielu, wielu wieków: Łukasiewicz po polsku, Braginski natomiast po rosyjsku. Obaj się świetnie rozumieli, mimo iż w przypadku tego drugiego znajomość mowy Mickiewicza i Słowackiego określić można obecnie raczej jako bierną. Swego czasu Iwan potrafił mówić płynnie po polsku, jednak to były dawne, bardzo dawne czasy… Obaj panowie byli również wystarczająco uparci i pełni przekory, by nieustannie robić sobie nawzajem na złość. Mianowicie podczas rozmowy jeden skrzętnie pomijał jakiekolwiek słowa i zwroty z rodzimego języka drugiego, z pełną premedytacją nadużywając z kolei własnych. Mistrzem oślego uporu był tu zwłaszcza Feliks, którego mierziło samo wspomnienie o rusyfikacji i który z zacięciem twierdził, że nie da „pierdolonemu ruskiemu zaborcy" satysfakcji, mówiąc w jego języku. Angielski z kolei nie był tej dwójce w ogóle potrzebny do szczęścia przy wzajemnym wyzywaniu się.
- Dobrze wiesz o czym!
Iwan zerknął przelotnie na korytarz na zewnątrz pomieszczenia. Jego podwładni tłoczyli się tuż obok, zerkając nieśmiało i nieco lękliwie do środka pokoju. Zaraz cały dom dowie się szczegółów kolejnej polskiej paranoi. Nawet jak nie znają języka, to i tak zrozumieją to i owo. Przełożywszy jeden z polskich nadgarstków do swojej drugiej dłoni, sięgnął wolną ręką do drzwi i zatrzasnął je przed nosami gapiów. Następnie pochylił się i chwycił wierzgającego Feliksa w pasie, przerzucając go sobie przez ramię i konsekwentnie ignorując wściekłe protesty. Zrzucił go dopiero na fotel, gdy już przemierzył wzdłuż długimi krokami cały pokój. Polak chciał się poderwać z powrotem do pozycji wyprostowanej, wtedy jednak niechybnie zderzyłby się czołem z głową Iwana, który pochylił się do przodu i oparłszy obie dłonie na podłokietnikach mebla, przybliżył swoją twarz do jego. Feliks nie odwrócił wzroku. Zmrużył tylko wściekle oczy, hardo wpatrując się w fioletowe tęczówki.
- Jesteś moim gościem, Polsza, więc zachowuj się jak na gościa przystało. – Rosja niemalże wisiał nad nim jak nieruchomy głaz, gotowy w każdej chwili spaść człowiekowi na głowę. W prawym kąciku jego ust wykwitł uśmieszek, ni to pobłażliwy, ni to szyderczy. Uśmieszek, którego Polska tak bardzo nienawidził. Miał teraz ochotę zdzielić Iwana czymś ciężkim, tak, by zetrzeć mu to z twarzy. Zamiast tego parsknął chrapliwym śmiechem.
- Gościem! Już ja wiem jak u ciebie gościna wygląda! – Chwycił Rosjanina za nadgarstki, starając się oderwać jego ręce od fotela i go odepchnąć. – Sybir, rusyfikacja, ewentualnie brutalne, skryte mordy na niewinnych! Poza tym gości nie trzyma się siłą!
- Ależ ja cię siłą nie trzymam, Polsza. – Iwan, jakby na zaprzeczenie swych słów, nie ruszył się z miejsca ani o centymetr, nie zwracając najmniejszej uwagi na szarpiące jego nadgarstki polskie ręce. – Po prostu sądzę, że jesteś tu całkiem bezpieczny. Nikt cię nie będzie szukał w mojej własnej rezydencji, jest to raczej ostatnie miejsce, do którego mógłbyś uciec przed pościgiem. – znowu na usta powrócił mu TEN uśmieszek. Zabiję go, przemknęło Polsce przez myśl, No normalnie zabiję! – Powinieneś mi podziękować, Polsza. Ale ty, jak zwykle, okazujesz się być niewdzięcznikiem. Tak. Gdyby moi ludzie cię nie śledzili, być może skończyłbyś z kulą w brzuchu, a twoje ciało zostałoby wrzucone do rzeki. - Polskie ręce automatycznie zatrzymały się na dźwięk słowa „śledzili". - Kto to w ogóle był? Mówiono mi tylko, że wyglądał na Araba.
Feliks spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Masz SZPIEGÓW w moim kraju?! – wybuchnął, całkowicie ignorując zadane mu pytanie.
- Tak. Choć „szpieg" to złe słowo. Moi ludzie z Kaliningradu po prostu korzystają z przywilejów wynikających z naszych obopólnych ustaleń. - Polak poczerwieniał gwałtownie. - Wielu z nich jest lojalnych. Względem mnie i tylko mnie. W zamian za pomoc finansową szepną mi czasem to i owo. Są moimi oczami i uszami na twoim terenie. Jeden z nich dostrzegł cię i rozpoznał, gdy tylko wysiadłeś na stacji w Elblągu. Od tamtej chwili on i inni mu podobni nie odstępowali cię już na krok. A gdy wyciągnęli cię z rzeki, zadzwonili do mnie i poinformowali o sytuacji. Nie wiedzieli co z tobą zrobić, więc kazałem im czekać i wysłałem odpowiedni samolot…
Feliks zaniemówił. Odchylił się mocno do tyłu i zapadł głębiej w fotel, wciąż nie spuszczając wzroku ze swojego krewniaka, który odwdzięczył mu się tym samym. W spojrzeniu Iwana było jednak o wiele więcej spokoju. Dłonie Polaka zacisnęły się mocniej na rosyjskich nadgarstkach.
- Ja pozwalam twoim kalinigrandzkim imigrantom spokojnie żyć i studiować w obrębie moich Warmii i Mazur, a ty mi się tak odpłacasz? -  wykrztusił z trudem. Chęć uszkodzenia twarzy większego i lepiej zbudowanego mężczyzny powróciła. Choć w sumie mogłaby to być jakakolwiek część jego ciała. Chociażby krocze. W sumie daleko do niego nie mam. Czy ktoś kiedykolwiek widział Rosję kulącego się na podłodze i trzymającego się za klejnoty carskie? Ja nie. A bardzo bym chciał to zobaczyć choć raz w moim zasranym życiu. To by było totalnie epickie. Po raz pierwszy od wielu minut zerwał kontakt wzrokowy, zerkając przelotnie na swoją stopę, opartą piętą o podłogę i wysuniętą mocno do przodu. Wytrącony tym z równowagi Iwan nagle się zniecierpliwił.
- Dość o tym. Do rzeczy, Polsza. – Feliks spojrzał na niego ponownie, unosząc przy tym powątpiewająco brew. – Bądź łaskaw mi wreszcie wyjaśnić przed kim właściwie moi ludzie cię uratowali i co robiłeś sam jeden, nocą, nad rzeką w Elblągu, zamiast siedzieć na swoim polskim tyłku u swojej uroczej córki w Warszawie.
Blondyn prychnął.
- Daruj sobie te gierki, Iwan. Przestań zgrywać takie niewiniątko. Choć raz w życiu mógłbyś otwarcie przyznać się do popełnionej zbrodni, a nie czaić się po kątach i starać się zmusić wszystkich dookoła do uwierzenia, że to ktoś inny jest winny.
Rosja poczuł jak powoli zaczyna tracić cierpliwość. Do przebywania z nim trzeba mieć stalowe nerwy, niech to szlag. A ja całkowicie dobrowolnie przyjąłem go pod swój dach… Co mnie opętało? Sam siebie nie rozumiem.
- Jaka znowu zbrodnia? – odparł cały poirytowany. Feliks wychylił się do przodu i zbliżył swoją własną twarz do twarzy Iwana, tak, że się teraz prawie stykali nosami.
- Taka, że wysłałeś swoich ludzi, by pomogli Saiedowi uprowadzić Alfreda i przetransportować go aż do granicy z Kazachstanem. – wycedził powoli. - I to całe porwanie musiało mieć miejsce akurat na moich ziemiach. Cóż za cudowny, pierdolony przypadek. Na pewno twoje lojalne ptaszki wyśpiewały ci to i owo o wizycie mojego sojusznika w Warszawie. – postarał się, by każde jego słowo było przesiąknięte największą ilością jadu, na jaką tylko mógł się zdobyć. - Tak, żebyście mogli ułożyć odpowiedni plan i bez trudu pozbyć się Ameryki. I mnie przy okazji też, bo nie tylko jestem niewygodnym świadkiem, ale też odwiecznym cierniem w waszym boku, a zwłaszcza w twoim… - przerwał tyradę, widząc kompletne zaskoczenie na twarzy Rosjanina. Iwan zamrugał i wyprostował się, zabierając ręce z podłokietników fotela.
- Duszmen jest teraz u ciebie w kraju? – zapytał z niedowierzaniem. – Wziął Amerykę na zakładnika?
- Dusz-co?
- Afganistan, Polsza. – Rosja nie pociągnął tematu. Zaczął powoli, z namysłem rozpinać guziki swojego płaszcza. Rzuciwszy go chwilę później na rozdygotany, drewniany wieszak, zapalił dodatkową lampę i przepchnął drugi ze stojących w pokoju foteli spod ściany tuż obok swojego rozmówcy. Usiadł na nim ciężko, jakby czymś przytłoczony, i wyciągnął z kieszeni marynarki paczkę papierosów. Zapalił, zaciągając się głęboko. Feliks spojrzał na niego zawistnie. Poczuł budzący się do życia głód nikotynowy. Podzieliłaby się, ruska menda, a nie… Ta nagła, dotkliwa potrzeba dymka dołożyła się do ogólnego rozdrażnienia, jakie przepełniało Polaka. Miał dość wszystkiego. Tego pokoju z zamkniętymi na klucz drzwiami i okratowanym oknem, przez które można rzucić czymś małym i ciężkim, ale przez które jednocześnie sam nie dałby rady się przecisnąć. Za dużej, Iwanowej koszuli i portek, w które się musiał przyodziać, bo jego własne ubranie nawet po wysuszeniu nie nadawało się już do niczego. Ludzi, którzy za wszelką cenę starali się uśpić go chloroformem i zmusić do bycia grzecznym. I cholernego Ruska, który siedział właśnie na wprost niego, dymiąc jak chędożony komin i kłamiąc w żywe oczy. Zresztą, czemu mnie to w ogóle dziwi... On już taki jest: zakłamany. Setki lat życia powinny mnie już nauczyć, że…
- Nikogo nie wysyłałem, Polsza. Dopiero teraz słyszę o tej całej sytuacji z Duszmenem.
Ponownie nawiązali bezpośredni kontakt wzrokowy. Nie uwierzy mi. Iwan wpatrywał się w zaciętą twarz, okoloną długimi, jasnymi kosmykami włosów i ozdobioną hardymi, jadowicie zielonymi oczami. Rozczochrany, nieogolony Polska niemalże tonął w białej koszuli, którą mu oddał wykazując się dobrą wolą. Rosja odnosił przez to dziwne wrażenie, że rozmawia nie z ludzką istotą, a z małym, zawziętym pieskiem, gotowym w każdej chwili rzucić się do gardła lub rozszczekać na dobre.
- Łżesz.
Nie uwierzył. Cóż, to w końcu nic nowego. Popiół osypywał się powoli na podłogę z papierosa trzymanego w znieruchomiałej dłoni. Iwan przypomniał sobie nagle o nim i zaciągnął się znowu. Jego uwadze nie umknął głodny wzrok Polski, podążający za jego ręką. Nie, nie poczęstuje go. Niech się trochę pomęczy, przemknęła mu przez głowę złośliwa myśl.
- Ilu moich ludzi brało udział w porwaniu Ameryki?
Feliks nastroszył się. Czy on stara się zrobić ze mnie głupca?
- Widziałem tylko dwóch. Resztę porywaczy stanowili Afgańczycy z Saiedem na czele.
- A nie przeszło ci przez myśl, że to być może inicjatywa jakiegoś lokalnego światka przestępczego? Co? Polsza? Nie odpowiadam osobiście za dosłownie każdą przewinę moich ludzi. Podobnie jak ty nie odpowiadasz za wszystkie działania swoich. To my w większym stopniu zależymy od nich, niż oni od nas. Jesteśmy tylko owocami ich wiary, podatnymi na jej zmienność i niestałość, tak? – Iwan urwał, na powrót zaciągając się papierosem. Wypuścił z ust smugę dymu. – Zresztą, gdyby zaangażowanie rosyjskiego rządu w tę akcję miało miejsce, na pewno bym o tym wiedział. - Wiedziałbym? – A tak to jesteś pierwszą osobą, która w ogóle mi o tym mówi. Przysięgam na…
- Świętej pamięci wujka Stalina? – Gorzka drwina sama wyrwała się Feliksowi z ust. Po tych słowach między mężczyznami zapadła głucha cisza. Polska łypał ponuro na siedzącego naprzeciwko Rosjanina. Nawet gdyby chciał, nie potrafił wycisnąć z siebie ani odrobiny zaufania do tego człowieka. To był Rusek, barbarzyńca ze wschodu. Pragnący, by pozostali Stali Się Z Nim Jednością, pochłaniający wszystko i wszystkich na swojej drodze jak czarna dziura. Dążący do unicestwienia wolności i odebrania innym niepodległości tak, by całkowicie ulegli brutalnej, prymitywnej sile i roztopili się w jego pełnej zimna egzystencji. Polska walczył z tym od setek lat. Odkąd tylko pamiętał, bronił przed Rosją swego istnienia. Jakże więc teraz mógł mu zaufać i uwierzyć w jego słowa? To było nie do przyjęcia. Nieoczekiwanie jego myśli pomknęły ku energii płynącej od Iwana. Skupił się na niej. Zdziwił się, że nie drażni zmysłów zapachem wódki. No, może tak troszeczkę… Ale tak tyci tyci... Zamiast tego przywodziła na myśl szereg luźno powiązanych ze sobą obrazów i odczuć, o których, jak sądził, już dawno zapomniał. Zieleń sosen i świerków tajgi, sztywne od syberyjskiego mrozu policzki i palce. Stojąca gdzieś samotnie pośród drzew dacza, a w niej płonący w piecu, rozgrzewający członki ogień oraz jękliwe zawodzenie bałałajki. Zawrót głowy przy tańczeniu Kozaka i kapiący od złota ikonostas cerkiewny. Błyszcząca w świetle zimowego słońca tafla Bajkału. Feliks chciał coś powiedzieć, lecz w tym samym momencie rozległo się ciche pukanie do drzwi. Iwan spojrzał w tamtym kierunku.
- Proszę! – Dopaliwszy papierosa, uznał, że chyba najwyższy czas poszukać popielniczki. Wstał akurat w momencie, gdy jedna z jego podwładnych weszła do pokoju, popychając przed sobą metalowy stolik na kółkach. Stojąca na nim ogromna waza na zupę oraz półmisek pełen blin kusiły niepomiernie obietnicą jedzenia. Feliks poczuł jak żołądek skręca mu się z głodu. W milczeniu obserwował jak kobieta rozstawia talerze i sztućce na średniej wielkości stole pod oknem, a następnie umyka dyskretnie z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.
- Po takich przeżyciach musisz być głodny. Siadaj i częstuj się. – Iwan siedział już przy jednym z półmisków i szczodrze nakładał sobie blin, polewając je roztopionym masłem. Polska buntowniczo złożył ręce na piersi i zapadł się w fotel. Mam z nim się jeszcze stołować jak brat z bratem? Jeszcze czego.
- Nie ma mowy.
Rosja spojrzał na niego z nadzianym na widelec kęsem blinu, zatrzymanym w połowie drogi do ust i uniósł pytająco brew. Wyglądał w takiej pozycji dosyć głupio, co Feliks odnotował z pełnym zadowolenia uśmieszkiem na wargach.
- Dlaczego?
- Bo założę się, że to jedzenie jest zatrute. – rzekł z przekąsem. W tym samym momencie zdradził go jego własny żołądek. Głośne burknięcie rozeszło się po pokoju docierając zarówno do polskich, jak i rosyjskich uszu. Iwan skrzywił się. Blin zniknął szybko w czeluściach jego ust.
- Nie bądź dzieckiem, Polsza.
Feliks naburmuszył się, wygramolił się jednak ostatecznie z fotela. Podszedłszy niechętnie do stołu, podniósł wieko wazy. Rybna solanka. Mógł się domyślić, kurważ ruska mać. Opadł na krzesło, i nalał sobie zupy do talerza. Zaczął ją powoli siorbać, starając się całkowicie ignorować siedzącego naprzeciwko mężczyznę, który teraz przyglądał mu się uważnie. Wręcz przewiercał go na wylot swoim fioletowym wzrokiem.
- A więc to sam Duszmen celował w ciebie z pistoletu nad rzeką, tak?
Feliks spojrzał na niego spode łba. Tym razem to polska ręka trzymająca łyżkę z zupą zamarła w powietrzu.
- Tak. – Po udzieleniu tej lakonicznej odpowiedzi zamierzał z godnością i w milczeniu kontynuować posiłek, jednakże utrzymanie wzgardliwej postawy względem rozmówcy tak go zaabsorbowało, że nie trafił łyżką w usta. Sztuciec przechylił się przedwcześnie, a zupa wylądowała na spodniach i białej koszuli, plamiąc je. W pokoju zapadła cisza, przerywana jedynie od czasu do czasu polskimi przekleństwami. Także brak jakichkolwiek odgłosów dobiegających z korytarza zza zamkniętych drzwi sugerował, że tłumek gapiów zrezygnował jakiś czas temu z podsłuchiwania i rozszedł się. Iwan skończył ostatniego blina i wstał.
- Miło było zjeść z tobą obiad, Polsza. Czuj się jak u siebie w domu. – ruszył w kierunku drzwi. Na ten widok Feliks poderwał się gwałtownie z krzesła.
- I co, zamierzasz mnie tak tu zostawić?!
- Tak. – Rosja pomachał w jego kierunku wydobytym z kieszeni kluczem. – Rozgość się. Mógłbyś się też jakoś doprowadzić do porządku, na przykład ogolić. – spojrzał krytycznie na drobny, jasny zarost, który zaczynał już pokrywać twarz blondyna. Polska podrapał się po brodzie. To prawda, nie robiłem tego już od ładnych paru… Zamarł, widząc jak rosyjskie plecy znikają za drzwiami. Zerwał się do biegu. Dopadłszy wyjścia, odbił się jednak tylko od malowanego, lakierowanego drewna.
- Wypuść mnie, Iwan! Ty cholerny, ruski pojebie!
Rozległ się szczęk przekręcanego klucza. Feliks szarpnął za klamkę. Bezskutecznie.
- IWAN!
Tadam, trzeci rozdział się objawił. W zasadzie jest jeszcze o dobrą połowę dłuższy, ale postanowiłam tekst podzielić, więc rozdział IV (czyli druga połowa trzeciego) się niedługo pojawi.
Jedna kwestia: prawdopodobnie niektórzy z was w pierwszej części, z szefami, dostrzegą pewną nieprawidłowość. Została ona wprowadzona celowo, wskutek zastrzeżeń niektórych osób odnośnie pewnej kwestii. Ponieważ jednak zamierzam zmienić część tekstu (raptem 1-2 zdania) w rozdziale drugim, nie będzie to właściwie nieprawidłowością :P. Ot, takie autorskie naprawianie błędu poniewczasie :P.

Przypisy:
- Pasztuni - główna grupa etniczna Afganistanu i Pakistanu. Język pasztuński, wraz z perskim, jest językiem urzędowym tego pierwszego kraju.
- "… Uśmiechnął się gorzko na wspomnienie pewnych dziewięciu lat swojego życia. Dziewięciu lat, podczas których jako dzielny mudżahedin prowadził świętą wojnę z bezbożnym komunizmem." - Chodzi o radziecką interwencję w Afganistanie w latach1979-1989.
- Mudżahedin - islamski bojownik i partyzant.
- "Swego czasu Iwan potrafił mówić płynnie po polsku, jednak to były dawne, bardzo dawne czasy…" - w wieku XVII polski był na rosyjskim dworze językiem elity.
- Duszmeni - tak radzieccy żołnierze zwykli nazywać mudżahedinów.
- "Ja pozwalam twoim kalinigrandzkim imigrantom spokojnie żyć i studiować w obrębie mojej Warmii i Mazur" - uch, znalazłam jakiś czas temu artykuł na ten temat, ale już go nie mam, w związku z czym szczegółów nie podam, bo nie pamiętam... Ale chodzi generalnie o wzajemne ustalenia podpisane przez Polskę i Kaliningrad, pozwalające rosyjskim studentom swobodnie żyć i studiować w obrębie (tylko) Warmii i Mazur.
- "zamiast siedzieć na swoim polskim tyłku u swojej uroczej córki w Warszawie." - patrz. mój fik "the Tempest"

Garść terminów dotyczących Rosji i rosyjskiej kultury, dla mniej obeznanych osób :):
- dacza - taki rodzinny domek na wsi, popularne miejsce odpoczynku Rosjan, ale też Ukraińców.
- bałałajka - ludowy, strunowy instrument rosyjski i ukraiński, o trójkątnym korpusie.
- Kozak - ukraiński i rosyjski taniec narodowy (występuje ponoć też we wschodnich rejonach Polski). Jest bardzo charakterystyczny, cechuje się bardzo energicznymi przysiadami, podskokami i wyrzutami nóg we wszystkie stron.
- Ikonostas - ozdobna, pokryta ikonami ściana we wnętrzu cerkwi, która znajduje się między miejscem ołtarzowym, a nawą, przeznaczoną dla wiernych. Na ikonostasie są umieszczane w konkretnych miejscach ikony o konkretnej tematyce (na Wikipedii macie całkiem dobrą rozpiskę). Nie można za niego wejść, tabernakulum oraz sprawowana przez kapłana Boska Liturgia skryte są przed oczami wiernych.
- solanka - tradycyjna zupa w kuchni rosyjskiej, gotowana na mięsnym, rybnym lub grzybowym rosole. Ma trochę cech naszej ogórkowej, ale nie w aż takich stopniu. Oczywiście jest też popularna na Białorusi i Ukrainie.
© 2012 - 2024 Vegsiol
Comments35
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
ayy, kto był wtedy prezydentem?